poniedziałek, 17 grudnia 2012

MISTRZOWIE MANIPULACJI



Czytając mnóstwo artykułów na temat działań mających wprowadzić w błąd opinię publiczną lub po prostu zmanipulować  sposobem postrzegania świata przez szeroko rozumiane społeczności ludzkie, często nie zdajemy sobie sprawy, że NWO nie jest jakimś tam doświadczeniem dostępnym tylko i wyłącznie „konfabulantom” ze Stanów Zjednoczonych Ameryki czy też Anglii. Często nie zdajemy sobie sprawy, że jesteśmy niejako w środku wydarzeń mających na długie lata określić nasz stosunek do jakiejś idei, czasami zupełnie nam obcej, do jakiejś partii czy tez po prostu do historii nawet jeżeli sięga ona tylko 20-30 lat wstecz. Nasze zdziwienie wzbudzają coraz częściej odkrywane nowe fakty w sprawach najważniejszych dla naszej planety czy też dla naszej przyszłości nie tylko jako gatunku ludzkiego ale również jako pewnej zbiorowości wyznającej elementarne i dobre wartości, takie jak: prawda, sprawiedliwość czy solidarność. Wydarzenia ostatnich dni uzmysłowiły mi jak łatwo jest prawdę zagmatwać, ośmieszyć, wykpić by w ostateczności wykreować nową prawdziwą i jedynie obowiązującą. Poseł Karpiniuk podczas jednej z komisji powiedział: „Prawda leży tam… gdzie leży”, i wypadałoby tu dodać, że o tym gdzie leży coraz częściej decydują tzw. „autorytety” i „opiniotwórcze gremia” a przede wszystkim samokontrolujacy się dziennikarze, reporterzy i redaktorzy mediów bynajmniej nie publicznych.
Prezes Pis-u podczas wystąpienia z okazji rocznicy wydarzeń sierpniowych, wstrząsnął, moim zdaniem zbyt łagodnie, tym mitem, wydawałoby się już raz na zawsze ustalonym na temat początków Solidarności i roli w niej niektórych osób. Pamiętamy festiwal oburzenia środowisk związanych z Ga…tfuu Wybiórczą, po ukazaniu się wydawnictw na temat TW „Bolka”, zaszczuto Centkiewicza i Zyzaka, niemal rujnując ich dalsza pracę naukową, tak jak wcześniej uczyniono to z Ratajczakiem. Co jest tego przyczyną?
Ano, raz ustalony mit, który jest podstawą istnienia pewnej grupy politycznej związanej z dawną UD i środowiskiem KOR-u, mającej genetycznie swe ideowe korzenie w Komunistycznej Partii Polski i masonerii(Wszak J.J.Lipski główny założyciel KOR-u wielkim masonem był).Środowiska te zawsze, miały fobię na temat roli Kościoła w Polsce i jego oddziaływania na szerokie rzesze Polaków. Zapędy tych środowisk, wygasły na pewien czas podczas Stanu Wojennego, gdy zakrystie i przyparafialne salki wykorzystywano do zebrań opozycji, a same struktury kościelne do działalności w ogóle.
Tak więc, raz ustalony mit, nie może podlegać dyskusji, gdyż jego zakwestionowanie lub obalenie, wiązałoby się z daleko idącymi skutkami dla tej wcale nie malej grupy. Jakimi? Tutaj wyobraźnia może nas ponosić, ale z pewnością z utratą wpływu na kierunek rozwoju Polski, z utratą władzy i utratą(to chyba najgorsze) zaufania żydowsko- masońskich środowisk w Europie Zach.
Z naszej polskiej historii mit Solidarności i mit Lecha Wałęsy są najbardziej rozpoznawanymi na świecie i najprecyzyjniej zakłamanymi. Wydarzenia ostatnich dni potwierdzają, że prawda zawsze będzie istnieć, a to co było kłamliwe zostanie kłamliwe bo nie narodziło się naprawdę.
Znany opluwacz Niesiołowski tak komentował w Radiu ZET słowa Kaczyńskiego w trakcie rocznicowego kongresu „(…) Jarosław Kaczyński fałszuje historię i robi to, co komuniści. Do wydarzeń, które były ważne dla nich oni dopisywali z politycznych powodów postacie, które nie odegrały żadnej roli w tych wydarzeniach ,i fundowali własnych bohaterów.
Nawiązując do Sierpnia ’80 na Wybrzeżu, Władysław Frasyniuk stwierdził: „Ja bym musiał powiedzieć: Jarek, pier… nie było cię tam!”. Znaczenie Lecha Kaczyńskiego postanowił zredukować także ówczesny działacz Komitetu Obrony Robotników Bogdan Borusewicz słowami: „Pojawił się na dwa dni przed zakończeniem strajku i nie musiał nikogo reprezentować z grupy doradców”.
Stawkę podbił Bogdan Lis, w okresie „karnawału ‘Solidarności’” współpracownik Lecha Wałęsy: „Lech Kaczyński z nikim w naszym imieniu nie negocjował, bo na stoczni był może godzinę, może godzinę 15 minut”. Ale zwycięzcą wyścigu okazał się oczywiście sam Wałęsa: „Lech Kaczyński był daleko, daleko, jeszcze dalej, w ogóle nie liczącym się działaczem w tamtym czasie, a Jarosław w ogóle nie był w związku ‘Solidarność”. Podsumowując te głosy, jeden z trzech młodych inspiratorów strajku w stoczni – Jerzy Borowczak, uznał, że rola Lecha i Jarosława Kaczyńskich w Sierpniu ’80 była bez znaczenia i bracia jako opozycjoniści zaistnieli dopiero później, w 1988 roku.
Wysyp takich i podobnych wypowiedzi powinien sprowokować wielką dysputę historyczną wśród badaczy dziejów.
Nie nastąpiła, choć nie wymagała prawie żadnego wysiłku. Dostęp do materiałów stoi otworem zarówno dla udającego leniwego Normana Daviesa, który wyjawił, że nic nie wie na temat losów Lecha Kaczyńskiego w stoczni, jak i zaiste leniwego, publicznie chełpiącego się powiększającą się listą nie przeczytanych publikacji, Andrzeja Friszkego. Każdy z wymienionych powyżej działaczy, poza Frasyniukiem, minął się z prawdą. Każdy z nich, poza Borusewiczem, rozpoczął działalność antykomunistyczną później niż bracia Kaczyńscy. Każdy z nich, poza Lechem Wałęsą, zajmował przynajmniej równorzędną do Kaczyńskich pozycję w strukturach podziemnej „Solidarności” w latach 80”[1]
Paweł Zyzak pisze dalej: „W sensie niesformalizowanym można go nazwać współzałożycielem WZZ, w których znalazł się jeszcze przed przystąpieniem doń Anny Walentynowicz i Lecha Wałęsy. W tym czasie recenzujący dziś Lecha Kaczyńskiego Bogdan Lis trzeci już rok angażował się, ale… w PZPR. Co więcej, pozostał tajnym członkiem partii, współpracując z WZZ i wchodząc do strajku.” „Jarosław Kaczyński w połowie lat 70., natychmiast po obronie doktoratu, zaangażował się w działalność warszawskiego KOR. W 1977 r. włączył się w prace korowskiego Biura Interwencji, wspierając Zofię i Zbigniewa Romaszewskich w żmudnych poszukiwaniach i wyjaśnianiu losów ofiar buntów społecznych z 1976 roku. W 1979 r. wybrał pracę redakcyjną i kolporterską w piśmie niepodległościowego odłamu KOR – „Głos”. Właśnie to środowisko 17 września 1980 r., na zjeździe Międzyzakładowych Komitetów Założycielskich NSZZ „S” i Międzyzakładowych Komitetów Robotniczych z całej Polski w Gdańsku, przeforsowało scentralizowany kształt „Solidarności”. Wbrew słowom Wałęsy Jarosław Kaczyński był w „Solidarności”, a nawet kierował sekcją prawną Ośrodka Badań Społecznych warszawskiego MKZ, potem Regionu Mazowsze. Jarosława rozpracowywano od 1979 r. w ramach spraw o kryptonimach: „Pomoc”, „Prawnik”, „Jar” i „Klub”.
Nie można inaczej niż krytycznie oceniać słów Lecha Wałęsy o marginalnej roli zwłaszcza Lecha Kaczyńskiego latem 1980 roku. Jeszcze pięć minut przed strajkiem Wałęsa nie mógłby powiedzieć, że w WZZ więcej znaczy od Kaczyńskiego. Ba, cztery dni po strajku Kaczyński uczestniczył w naradzie KOR i WZZ, na której ważyły się losy przywództwa Wałęsy. Kuroń z Borusewiczem forsowali wtedy, odrzucający zdobycze Sierpnia, koncept związku oparty na komisjach robotniczych oraz plan usunięcia elektryka z dotychczasowej pozycji. Pierwszemu pomysłowi skutecznie oparł się Kaczyński, drugiemu – Wyszkowski.[2]
Jednakże w osłupienie wprawia dopiero głos Jerzego Borowczaka. Działacza, który pięć minut przed strajkiem i pięć minut po strajku w stoczni nie był równorzędnym partnerem w dyskusji dla żadnego z braci Kaczyńskich. Borowczak w latach 1980-1981 realizował w Komisji Zakładowej NSZZ „Solidarność” Stoczni Gdańskiej interesy Wałęsy. Na jego polecenie brał udział w wyeliminowaniu Anny Walentynowicz z władz gdańskiej „Solidarności” w 1981 r., a następnie przyczynił się do szykanowania działaczki na terenie zakładu.
Jeśli nawet ktoś podejmuje próby reinterpretacji historii, to powinien wiedzieć, że w ostatnim stuleciu mało komu powiodły się one w 100 procentach. Zachowanie najbardziej wpływowych osób w państwie budzi niepokój o to, iż przejęły one metody, które zainstalował w Polsce odrzucony w 1989 r. przez Polaków ustrój. Idą one, o zgrozo, w parze z postulatami wycofywania czy wręcz palenia niektórych książek historycznych oraz z osobliwą torturą – wynalazkiem III RP – ciągania wydawnictw i historyków po sądach.”[3]
Wszystko to w jednym celu, zamknąć dociekliwym usta raz na zawsze a swoimi działaniami spowodować, że wypranym do szczętu z samodzielnego myślenia mózgom nigdy nie przyjdzie kwestionować raz zastanej interpretacji historii.
Henryk Grzesło, krytyk liberalny tak opisywał polskie elity: „  Elity polityczne będące przy władzy cynicznie, świadomie i zdradziecko, mając za oręż manipulację informacją i pospolite kłamstwo, dążą do zatrzymania naszego kraju w rozwoju na poziomie czwartego świata, za nic mając dobrobyt obywateli i polską rację stanu. [...] ich działanie ma bowiem wszelkie znamiona nie głupoty ― niestety, lecz zdrady żywotnych polskich interesów." [4]      
O tym, że manipulacja trwa od dawna mówi również W. Kwiatkowska: „"No, bo jeśli w czasie zjazdu krajowego w uchwale programowej znalazło się, że Solidarność lepiej zabezpieczyć może interesy ZSRR niż skompromitowana PZPR [,] nie mogło to wynikać z oceny bieżącej sytuacji. Pomijam moralną dwuznaczność, a mówiąc prosto zwykłą zdradę, ale to się wydawało kompletnym absurdem. Związek był w pełnym biegu, składał się z samych prawie antykomunistów i miał zawierać umowy z Kremlem zabezpieczające jego interesy? A takie zapewnienie znalazło się w uchwale, zostało późną nocą podsunięte delegatom, było tak ważne, że poświęcono wiele wysiłku manipulacyjnego, żeby to przepchnąć, zaangażowano kupę ludzi, żeby nie dopuścić do dyskusji. Żeby zapobiec tej manipulacji[..,] trzeba ich było z góry posądzić o zdradę, a tak, mogliśmy tylko złożyć votum separatum. Zatem plan, który jest realizowany obecnie, był już gotowy wtedy, bo z sytuacji nie wynikał, mógł wynikać jedynie z umów i dalekosiężnych planów." [5]

Skąd takie dążenia by zapewnić interesy ZSRR? Ano stąd, że w istocie część opozycji tak naprawdę tkwiła w ideologii socjalistycznej, ich rodzice lub krewni byli członkami przedwojennej KPP, lub po prostu aparatczykami partyjnymi we wczesnych latach budowania socjalizmu w Polsce. Ich opozycyjność wynikała w swej istocie z chęci reformowania systemu w ramach walki frakcji, a nie z czystej chęci obalenia go jako systemu totalnego i zbrodniczego. Twórca trockistowskiego harcerstwa J.Kuroń takich rad udzielał solidarnościowym masom: „[...] trzeba już dziś robić wszystko, co można, aby uświadomić kierownictwu ZSRR, że przy odrobinie dobrej woli z ich strony porozumienie narodowe Polaków ― nawet bez udziału obecnych władz PRL ― nie naruszy ich militarnych interesów, a dla ekonomicznych będzie niezwykle korzystne.”[6]
Nie inaczej myślał też Michnik, mający fobie na punkcie endecji, i ciągłe straszący powrotem do władzy ludzi o poglądach narodowych. Na Pytanie zasadnicze: kto na Zachodzie jest sojusznikiem ludzi walczących w Europie Wschodniej o prawa człowieka? Na ocenę Cartera jeszcze za wcześnie, ale ― moim zdaniem ― nie jest tym sojusznikiem polityka amerykańska w swoim wariancie kissingerowsko-sonnenfeldowskim. Tę politykę ― przepraszam za niemodne sformułowanie ― uważam za cyniczną i imperialistyczną.” Odpowiada! Akcja dysydentów w Europie Wschodniej potrzebna jest lewicy ― także eurokomunistycznej ― tylko bowiem przez przezwyciężenie Świętego Przymierza supermocarstw możliwa jest realizacja projektu „socjalizmu w wolności” na terenie Europy Zachodniej. Akcja lewicy zachodniej jest nam potrzebna, jest ona bowiem czynnikiem destabilizującym Święte Przymierze, jest tym, czynnikiem presji na rządy, który może przeobrazić détente w autentyczne odprężenie oparte na respektowaniu praw człowieka w całej Europie. Myślę przeto, że to lewica jest naszym sojusznikiem." [7]
Sam pomysł powołania Komisji Robotniczych, wywodził się z od komunistów hiszpańskich, mówił o tym Michnik; „Wreszcie doświadczenie hiszpańskie. Przecież to doskonały i zasługujący na szczegółowe studium model walki z totalitarną dyktaturą. Model ewolucyjnego wychodzenia z tej dyktatury ku formom demokratycznym. Hiszpański eurokomunizm może być dla ludzi lewicy z Europy Wschodniej ważną lekcją budowania wspólnego frontu z inaczej myślącymi, lekcją otwartości i lojalnego współdziałania z Kościołem Katolickim, lekcją ― wreszcie ― budowania niezależnego ruchu robotniczego w warunkach totalitarnej opresji. Myślę tu oczywiście o słynnych >>komisjach robotniczych<<, niezrównanym instrumencie walki o robotnicze prawa i interesy. Do implementacji w Europie Wschodniej nadaje się zresztą zasadniczy zrąb programu deklarowanego przez eurokomunistów. [...] Niczego innego nie pragnę dla Polski."  Warto tutaj nadmienić, ze środowiska komunistów hiszpańskich i francuskich były ze sobą bardzo powiązane i zinfiltrowane przez antykatolicka masonerię Wielkiego Wschodu Francji. Nic dodać, nic ująć!
„Robotnik” pismo założone przez członków i współpracowników KOR, niewątpliwie nawiązujące nie tylko tytułem do pisma Polskiej Partii Socjalistycznej w 1980 r. nawoływał: Przede wszystkim trzeba zmusić władze do nadania statusu prawnego niezależnym przedstawicielstwom robotniczym, które powstały i powstają w zakładach pracy podczas obecnych strajków. Takie komisje robotnicze oraz własne, wybierane obecnie rady zakładowe mogłyby być pierwszym etapem do stworzenia w przyszłości wolnych związków zawodowych.”[8]Tak więc widzimy, że wbrew poglądom środowisk z kręgu Walentynowicz i Gwiazdów, utworzenie w rzeczywistości Wolnych Związków Zawodowych odsuwano na bliżej nieokreśloną przyszłość, preferując w ich miejsce osławione hiszpańskie Komisje Robotnicze.
Eksperci doradzający działaczom robotniczym, nie byli przypadkowi, byli przede wszystkim akceptowani przez partyjne góry, gdyż byli przewidywalni, przez swój ścisły związek z systemem, a to gwarantowało ostateczny kształt porozumień zgodny z oczekiwaniami komunistycznego aparatu. Geremek i Kowalik ― byli byłymi działaczami partyjnymi średniego szczebla W latach sześćdziesiątych Bronisław Geremek był dyrektorem polskiego Instytutu Kulturalnego w Paryżu, członkiem egzekutywy KU PZPR Uniwersytetu Warszawskiego oraz redaktorem tygodnika „Argumenty”. Tadeusz Kowalik był w swoim czasie redaktorem naczelnym „Życia Gospodarczego” oraz dziekanem w Wyższej Szkole Nauk Społecznych afiliowanej przy Komitecie Centralnym PZPR  a Mazowiecki ― był działaczem PAX-u, byłym posłem na sejm, niejako był więc opozycjonistą  koncesjonowanym.
Belka o tamtym okresie mówił następująco: „Kiedy we wrześniu 1980 roku pierwszy raz usłyszałem nazwisko Wałęsa, nawet nie wiedziałem, o kogo chodzi. Zacząłem się niepokoić. (...)Ale potem dowiedziałem się, że tam gdzieś obok jest Geremek, no to już było spokojnie; wiadomo było, że to idzie we właściwą stronę. " [9]
Andrzej Kołodziej ,działacz Solidarności i Solidarności Wałczącej tak wspomina ten czas "Dwa dni po utworzeniu zespołu doradców wchodząca w jego skład doktor Jadwiga Staniszkis poprosiła o rozmowę z prezydium MKS i oświadczyła nam, że rezygnuje z pracy w tym zespole. Powiedziała, że może nam doradzać prywatnie, ale nie jako członek zespołu doradców. Ostrzegła prezydium przed pewnymi niebezpiecznymi zjawiskami, a mianowicie przed próbą przejęcia przez doradców kontroli nad strajkiem przez narzucanie swej woli i koncepcji prezydium MKS. [...] Przyjęliśmy informacje pani Staniszkis i ostrzeżenie, że w postępowaniu pewnych osób, szczególnie Geremka, widzi usiłowanie ― jak to określiła ― manipulowania strajkującymi i wykorzystania ich do jemu tylko znanych celów politycznych. Wtedy nie wiedzieliśmy, że Geremek miał ponoć jakieś kontakty z Gierkiem. Te rzeczy dotarły do nas później. Również później dowiedzieliśmy się, że doradców przywieziono do Gdańska samolotem rządowym [...] to władza dobierała nam wtedy ludzi na doradców. Po ostrzeżeniach pani Staniszkis zażądaliśmy dokooptowania do zespołu doradców jeszcze dwóch ludzi, zaproponowanych przez nas ― mecenasa Olszewskiego i Leszka Kaczyńskiego, doktora prawa pracy z Uniwersytetu Gdańskiego, bardzo blisko związanego z nami jeszcze w okresie działalności KZ WZZ. Potem dołączyło jeszcze dwóch doradców przysłanych przez prymasa Stefana Wyszyńskiego. Ci ostatni zajmowali wtedy najlepsze stanowisko. Po prostu w ogóle nie mieszali się do naszych działań [...]" [10]

"Na kilka dni przed końcem strajku Wałęsa został namówiony przez doradców na odczytanie w radiu i telewizji oświadczenia, w którym odwołałby strajki w całej Polsce poza Gdańskiem. Sprawa ta została ukryta przed prezydium MKS [...]Na numer telefonu Wałęsy zadzwonił sekretarz wojewody gdańskiego i powiedział, że jest już gotowy tekst wystąpienia. [...] Przyjechał i dał nam tekst. Gdy zobaczyliśmy[,] co się święci, powiedzieliśmy mu, że na razie nie damy odpowiedzi, bo sprawę musi rozważyć prezydium. Natychmiast zwołaliśmy naradę. [...] Okazało się, że Wałęsa bardzo mocno broni swej pozycji i tego wystąpienia w telewizji. [...] Wałęsę bardzo mocno poparli niektórzy doradcy. Twierdzili, że wdajemy się w awanturę polityczną [...] i usiłowali wszelkimi sposobami wymusić na nas wyrażenie zgody na wystąpienie Wałęsy. Doszło do bardzo ostrych sporów, które zakończyły się wyproszeniem doradców za drzwi. [...] Było to najbardziej burzliwe posiedzenie prezydium MKS w czasie strajku. I najdłuższe, bo trwało prawie cztery godziny. Wałęsy nie udało się przekonać, ale przemówienia nie mógł już wygłosić, bo minęła pora dziennika telewizyjnego. Sprawa ta była już dla nas drugim w czasie dwóch tygodni ostrzeżeniem czego się można po nim spodziewać. Podejmowanie decyzji poza plecami całego grona jest sprawą bardzo ryzykowną i bardzo niebezpieczną. Przyszło się nam o tym przekonać w niedalekiej przyszłości. Było kilka takich momentów, z których najbardziej wymowne to osobiste poparcie Wałęsy dla Jaruzelskiego w lutym 1981 r., sprawa bydgoska w marcu i żądanie dyktatorskiej władzy nad związkiem w lipcu tego roku. Jeszcze jedną sprawą, o której niewiele się mówiło publicznie, była sprawa więźniów politycznych. Znana jest wypowiedź Wałęsy w czasie rozmów z komisją rządowa w przededniu podpisania porozumienia ”Bronimy ludzi, ale nie bronimy KOR-u ani żadnych takich...” i riposta Gwiazdy, że „Byłoby hańbą dla nas, gdybyśmy się o tych ludzi nie upomnieli”. Ostatniego dnia rokowań Wałęsa poszedł jeszcze dalej. W luźnej rozmowie w czasie przerwy w obradach powiedział Jagielskiemu, że więźniów politycznych władze nie muszą na razie zwalniać. Przy rozmowie tej było kilku członków MKS-u i doradców.[...] Wypowiedź Wałęsy, który był przewodniczącym prezydium MKZ  Jagielski przyjął jako wiążącą. Zaproponował więc powrót do sali i kończenie rozmów. Sprzeciwili się temu inni członkowie prezydium, a Andrzej Gwiazda musiał przez dłuższy czas tłumaczyć Jagielskiemu, ze ci więźniowie muszą być zwolnieni, bo inaczej nie będzie mowy o żadnym porozumieniu. Są to epizody, o których publicznie się wtedy nie mówiło. Dopiero w ich świetle jednak stają się bardziej zrozumiałe mechanizmy podejmowania decyzji. " [11]

Ludwik Dorn tak opisuje działania niektórych ekspertów: "Geremek był przekonany, że robotnicy nie odstąpią od punktu pierwszego swoich postulatów, a Mazowiecki twierdził, że eksperci nie mogą zmieniać treści żądań strajkujących. Ale mimo to, w środę 27 sierpnia eksperci podjęli taką próbę. Argumentację, że chodziło o „wariant zapasowy”[,] należy uznać za pozorną. Gdyby bowiem Prezydium MKS po dyskusji z ekspertami zgodziło się na to, że w wypadku „mniej przychylnego rozwoju sytuacji” akceptuje reformę CRZZ, to już tylko od odpowiedniej polityki władz zależałoby, by wariant zapasowy stał się wariantem głównym. Przyjęcie przez MKS reformy CRZZ jako wariantu zapasowego oznaczałoby po prostu, że postulat numer jeden może zostać zarzucony. Do tego dążyli eksperci. [...] Środowe zebranie nieprzypadkowo otoczono mgłą tajemnicy: zorganizowane dyskretnie, stara opuszczona stołówka, a obecna na nim była tylko część członków Prezydium, ta najpewniej, która chętniej niż część niedopuszczona do obrad współpracowała z Komisją Ekspertów. Pomimo tego przygotowany przez ekspertów projekt odrzucono. Występując z nim eksperci świadomie ryzykowali swoją pozycję i był to z ich strony akt dużej odwagi politycznej. Wiedzieli, że idą pod prąd robotniczej opinii, a Prezydium widząc, że jego eksperci występują z projektem postulatu de facto rządowego, mogło znacznie ograniczyć im kredyt politycznego zaufania. Wiedząc o tym eksperci głęboko zaangażowali się w przedsięwzięcie, wystąpili nawet z wspólnie uzgodnionym tekstem. […]Z przebiegu wydarzeń wynika, że jedynym możliwym czasem zebrania w stołówce było rano i przedpołudnie, a więc godziny, gdy strona rządowa wyjaśniała pewne kwestie w „wąskim gronie”. Można przypuszczać, że właśnie wtedy Jagielski uzyskał z Warszawy wstępną zgodę na uznanie postulatu pierwszego w zamian za polityczną deklarację MKS, trudno bowiem sądzić, że to osobista i podjęta na własną odpowiedzialność decyzja wicepremiera spowodowała radykalny przełom podczas rozmów popołudniowych. [...] gdy Jagielski otrzymywał zgodę na postulat wolnych związków zawodowych, eksperci MKS przekonywali swoich zleceniodawców, że należy od żądania tego odstąpić”[12]
A. Kołodziej wbija gwóźdź do trumny tego mitu : "Po pierwszej rozmowie prezydium MKS z Mazowieckim i Geremkiem miałem jakiś niesmak. Usiłowali nas przekonać, że żądanie wolnych związków zawodowych jest absurdalne i nierealne. Uważali, że władze nigdy nie zgodzą się na wolne związki i[,] jeśli z tego postulatu nie zrezygnujemy[,] dojdzie do interwencji sowieckiej. [...] Powiedzieliśmy doradcom, że postulat akceptacji wolnych związków zawodowych nie podlega dyskusji i nie zrezygnujemy z walki o jego realizację. Ale, mimo wszystko, w pierwszym komunikacie o utworzeniu zespołu doradców przy MKS-ie, mówiąc o związkach zawodowych zamiast słowa >>wolne<< użyto słowa >>samorządne<<. Bardzo nam zależało na podkreśleniu niezależności związków zawodowych, o które walczyliśmy, ale trudniej było nam wówczas pokonać upór doradców niż później komisji rządowej. " [13]
O swoistej „kuroniadzie”, czyli pewnym skażeniu duchem leninizmu powstających porozumień Wyszkowski tak napisał: "[Kuroń] forsował powstawanie Komisji Robotniczych — oficjalnie według wzoru hiszpańskiego, a w istocie będących metodą trockistowskiego programu walki z komunistyczną biurokracją. [...] wyrazem nieprzemijalności metod KPP jest forsowanie [...] nazwy >>opozycja demokratyczna<< dla określenia całej, antysystemowej i wewnątrz systemowej, opozycji w PRL; nazwę tę w latach trzydziestych zalecił Komintern wśród haseł określających zasady proponowanej współpracy KPP z PPS przeciw >>faszystowskiej<< Sanacji; [...] Kuroń w lipcu 1980 roku, w artykule >>Ostry zakręt<<, uznał, że ówczesne strajki są początkiem organizowania się robotników >>w niezależne od państwa związki zawodowe<< i komisje robotnicze." [14]
Czym byłaby Solidarność, gdzie byśmy dzisiaj byli, gdyby nie poświęcenie prostych ludzi, mających czystą i nieograniczona wizję prawdziwej wolności, zamiast serwilistycznej uległości i asekuranctwa, ludzi spontanicznie wyrażających swe dążenia do godnego życia w świecie sprawiedliwym i solidarnym, potrafiących przeciwstawić się ukrytym i dalekosiężnym planom elit, roszczących sobie prawo do „rządu dusz” głupiego i bezwolnego tłumu?
To my jesteśmy prawdziwymi dziedzicami Solidarności, gdyż myśląc pod prąd, przeciwstawiamy się, tak jak nasi rodzice XXX lat temu, totalitarnemu systemowi, który tylko ewoluował i nigdy nie będzie zaakceptowany.

illuminatus












[1] Pawel Zyzak „Bitwa na życiorysy” http://wzzw.wordpress.com/2010/09/07/bitwa-na-zyciorysy/

[2] P. Zyzak, Lech Wałęsa – idea i historia. Biografia polityczna legendarnego przywódcy „Solidarności”, Kraków 2009, s. 248-252; S. Cenckiewicz, Anna Solidarność. Życie i działalność Anny Walentynowicz na tle epoki (1929-2010), Poznań 2010, s. 176-182.
[3] Paweł Zyzak „Bitwa na życiorysy” http://wzzw.wordpress.com/2010/09/07/bitwa-na-zyciorysy/

[4] Henryk Grzesło, "Głupcy czy zdrajcy?", "Najwyższy Czas!" nr 9 z 27 lutego 1993 r., str. 5
[5] Wiesława Kwiatkowska, "Gwiazda, miałeś rację", ZP SOPOT, Gdynia 1990, str. 70-71
[6] Jacek Kuroń, "Tezy o wyjściu z sytuacji bez wyjścia", "Tygodnik Mazowsze" nr 8 z 31 marca 1982 r., str. 3
[7] Gustaw Herling-Grudziński i Adam Michnik, "Dwugłos o eurokomunizmie", w: S. Carillo, G. Herling-Grudziński, K. S. Karol, H. Kissinger, B. Kreisky, L. Kołakowski, A. Michnik, L. Moczulski, "Eurokomunizm", Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1977, str. 41 i 44)
[8] "Czego żądać", "Robotnik" nr 59 z 15 sierpnia 1980 r., str. 1
[9] Piotr Jakucki, "(K)raj agentury", "Nasza Polska", nr 21(448 ) z 25 maja 2004 r., str. 1
[10] Alfred Znamierowski, "Zaciskanie pięści. Rzecz o >>Solidarności Walczącej<<", Éditions Spotkania, Paryż 1988, str. 53/54,
[11] Alfred Znamierowski, "Zaciskanie pięści. Rzecz o >>Solidarności Walczącej<<", Éditions Spotkania, Paryż 1988, str. 54/55,
[12] Ludwik Dorn, "Sierpień'80. Mechanizm gry politycznej", "Głos", nr 1(47), 1-4 1986 r., str. 19-24
[13] Alfred Znamierowski, "Zaciskanie pięści. Rzecz o >>Solidarności Walczącej<<", Éditions Spotkania, Paryż 1988, str. 53
[14] Krzysztof Wyszkowski, "Duch leninizmu panuje w Warszawie", "Głos" nr 41(1003) z 11 października 2003 r., str. 10

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz